niedziela, 6 września 2015

Rozdział 5.

Coś go tknęło. Sam nie wiedział co, ale zawahał się, nim jeszcze zdążył przekręcić klucz w drzwiach.
- Albo wiesz co… - Urwał zdezorientowany, gdy nie dostrzegł nigdzie dziewczyny. Dopiero po chwili ujrzał ją, ledwo oddychającą, na podłodze. Otworzył szerzej oczy z przerażenia, kompletnie nie wiedząc, co się dzieje. Poziom adrenaliny we krwi wzrósł mu momentalnie, choć na dobrą sprawę, nie powinien się w ogóle tym przejmować. To na pewno kolejna sztuczka.
Nie wygląda to na sztuczkę. Nikt nie jest, aż tak zdolnym aktorem!
- Co się dzieje!? – Poderwał się gwałtownie z miejsca, w mgnieniu oka znajdując się przy szatynce. – Co żeś znowu zrobiła!
- Ja… j… - Nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Głos zanikał w jej gardle i z każdą kolejną sekundą czuła, że już nie ma dla niej ratunku. To wszystko trwa zbyt długo. Nawet jeżeli mężczyzna zlituje się nad nią i zadzwoni po pogotowie, nie zdążą. Umrze wcześniej niż planował on, niż planowała ona. Po prostu wszystko skończy się w jednej chwili. Oczy zaszły jej łzami. Była całkowicie bezradna i poddana reakcji swojego organizmu.
- Camille! Co zrobiłaś, do cholery!? – Muzyk powoli zaczynał panikować. Przestawało mu się to podobać. Nie miał pojęcia, co wydarzyło się po jego wyjściu, ale był pewien, że dziewczyna musiała zrobić coś bardzo głupiego. A teraz nie była w stanie nawet mu tego wyjaśnić. Było dużo gorzej, niż mógłby się spodziewać. Rozejrzał się szybko po pomieszczeniu, w poszukiwaniu jakichś wskazówek. Ale w piwnicy nic się nie zmieniło. Nic poza ciastem, które leżało rozwalone na podłodze.

Ciasto. Czy moja matka chciała nas otruć!?

- Kurwa… - zaklął, gdy objawy, jakie widział u dziewczyny zaczęły wydawać mu się znajome. Orzechy.  – Kurwa, kurwa, kurwa! – Podniósł się gwałtownie, czując jak serce wali mu w piersi. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak to dla niej się skończy.

Pogotowie… Nie możesz, wszyscy się dowiedzą! Poza tym, nie zdążą. Kurwa, przecież nie zdążą. Umrze tutaj. Umrze w twoim domu. Ona nie może umrzeć! Nie w ten sposób. Nie tego dnia. Nie pod twoją opieką… nie z twojej ręki. Orzechy. Orzechy! Przecież wiesz co robić! Znasz ją! Znasz ją, Tom…

- Mój Boże, żebym tylko miał jeszcze te cholerne leki – wyszeptał do siebie i nie zwlekając ani chwili dłużej, pobiegł na górę, jak poparzony, od razu wpadając do kuchni. Bill, którego niemal nie przewrócił po drodze, podążył za nim zdezorientowany.
- Wystraszyłeś się myszy?
- Nie teraz! – zawołał, przekopując w pośpiechu całą apteczkę. Była na tyle zaopatrzona, że niczego nie potrafił w niej znaleźć. W końcu wywalił wszystko na stół.
- Co się dzieje..?
- Proszę cię, nie teraz – Po raz kolejny uciszył brata, tym razem machając na niego ręką. Czas odgrywał tutaj dużą rolę, nie mógł sobie teraz pozwolić na przejmowanie się Bliźniakiem. W tym momencie nawet nie zważał na fakt, że Bill za chwilę pozna całą prawdę. Jedyne co się liczyło, to zdążyć. Camille nie mogła umrzeć. – Jest! Jest! Dzięki, Bogu… Boże… - Uczucie ulgi, które poczuł nie mogło trwać długo. Bardzo szybko przypomniał sobie, że dziewczyna wciąż leży tam nie mogąc złapać tchu i nie ma nawet pewności, czy jeszcze w ogóle jest kogo ratować. Strach na nowo chwycił go za gardło. Ignorując zszokowany wyraz twarzy brata, wyminął go, pędząc na powrót do piwnicy. Wpadł do pomieszczenia, jak burza od razu rzucając się na kolana tuż przy ciele Camille. Uchwycił jej zaszklone spojrzenie, które wręcz przeszyło go na wskroś. Nigdy nie widział konającego człowieka i nie zamierzał tego póki co zmieniać.
Wziął się w garść i wsuwając rękę pod jej plecy, uniósł delikatnie do góry, by móc podać jej lek.
- No już, mała. Współpracuj, to ci pomoże – szepnął, przy okazji odgarniając włosy z jej twarzy. – Dalej… Przecież nie tak chcesz umrzeć.
Rozchylił jej wargi, wsuwając między nie aplikator i prysnął odpowiednią dawkę leku, modląc się w duchu, by tylko nie było za późno.
- Oddychaj.

            - Powiedz, że to co widzę, nie jest tym, co widzę… - Bill, o ile przed paroma minutami nie rozumiał zachowania brata i czuł się zdezorientowany, w tym momencie, żałował, że zszedł za nim do piwnicy. Żałował, że w ogóle jest bratem swojego brata. Czasem wolałby przez niego nie istnieć wcale. – Tom!
- Zamknij się – Gitarzysta jedynie warknął w jego kierunku, nie zamierzając nawet się teraz na nim skupiać. Całą swoją uwagę przekazywał wyłącznie dziewczynie w swoich ramionach. Obserwował jej oczy, twarz, klatkę piersiową, a nawet usta, próbując dopatrzeć się najmniejszego oddechu. Jakiejkolwiek oznaki życia. Nie wystarczało już mu, że mrugała powiekami, ani że nie próbowała łapać łapczywie powietrza. Prawdopodobnie lek zaczynał działać uwalniając jej oskrzela z uścisku. On jednak wciąż był przerażony.
- Coś ty jej zrobił…? Co ona tu robi… Mój Boże, Tom…
- Przynieś jej wody – polecił surowo, zupełnie ignorując jego słowa. A sam ułożył jej ciało na podłodze, unosząc teraz nogi lekko ku górze. Pamiętał, że to bardzo pomaga, gdy ktoś czuje się słabo. Chciał zrobić wszystko, co mógł, by przywrócić ją do zdrowia. Nie był cudotwórcą, był tylko kretynem, który wpakował się w jakieś gówno i przy okazji musiał wciągać w to innych. W dodatku w jego głowie musiała panować przeraźliwa pustka, skoro nawet nie zauważył, co daje jej do jedzenia. Nie miał obowiązku pamiętać o jej alergii… ale przecież wiedział, pamiętał. Miał nawet leki. Miał je w swoim domu, w swojej apteczce. Przecież nikt normalny nie trzyma takich rzeczy, jeśli sam ich nie potrzebuje. – Nie stój tak, tylko rób co mówię! – Podniósł głos, gdy jego brat nawet nie drgnął. Dopiero teraz się otrząsnął. Niemniej, zrobił to głównie ze względu na dziewczynę. Nie miał pojęcia, co się dzieje, ale na pewno nie zamierzał się przyczyniać do jej śmierci, czy choćby pogorszenia zdrowia. Tylko dlatego wycofał się z powrotem do domu po tą cholerną butelkę wody.
            - Żałuję, że ci nie przypierdoliłam, jak miałam okazję.
Normalnie mógłby być bardzo niezadowolony, że kolejny raz mówi do niego w taki sposób. Ale normalnie w tym momencie nie było. To, że w ogóle usłyszał jej głos, było dla niego ogromną ulgą. Dosłownie poczuł, jak opada z niego wielki ciężar.
- Możesz czekać teraz na kolejną, tym razem nie popełnij tego samego błędu – rzucił, starając się zachować swoją twarz. Po tych wszystkich emocjach, które się w nim kotłowały od dłuższego czasu, trudno było mu powrócić do swojego poprzedniego stanu. Znowu miał stać się zimny, oschły, obojętny… Przecież przed chwilą ratował jej życie!
- To wszystko nie ma sensu. Porwałeś mnie, próbujesz zastraszać… Potem prawie zabijasz pieprzonymi orzechami, żeby na koniec podać mi leki, które… Skąd ty je do cholery wytrzasnąłeś? – Jej głos, choć bardzo słaby, docierał do niego doskonale. A słowa, które wypowiadała, brzmiały w jego głowie bardzo niewygodnie. Nie wiedział, co ma jej odpowiedzieć. Nawet nie chciał tego robić. Uznał, że prawda byłaby zbyt poniżająca, a kłamstwa… Żadne sensowne kłamstwo nie przychodziło mu do głowy. Nic, w co mogłaby uwierzyć. – Skąd wziąłeś lek wziewny? Jak… - Podniosła się do pozycji siedzącej, wbijając w niego swoje przeszywające spojrzenie. Milczał. Milczał, jak zaklęty. Zaciskał szczękę, a jego oczy były tak bardzo tajemnicze, jak jeszcze nigdy. Próbowały skryć wszystko, co chciała wiedzieć.  
- Czy teraz ktoś wyjaśni mi, co tu się dzieje? – Jak na zbawienie, do pomieszczenia wrócił Bill. Jego brat odetchnął z ulgą, od razu podnosząc się z miejsca. Wolał trzymać się na dystans od dziewczyny. Poza tym teraz czekała go kolejna przeprawa, tym razem z bliźniakiem. Nie tak to miało wyglądać. – Tom?
- To… skomplikowane. Ale nie możesz panikować, Bill.
- Nie panikuję. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego w mojej piwnicy prawie udusiła się, jakaś dziewczyna – oświadczył ze stoickim spokojem mimo iż w głębi cały wrzał z frustracji. – I co ty masz z tym wspólnego? 
- Nie chcesz wiedzieć - skomentowała pod nosem szatynka, która mimo wszystko zapamiętała Billa, jako dobrego człowieka. W przeciwieństwie do jego brata. Ale ten też właściwie przed laty nie porywał bezbronnych kobiet... Więc również i zachowanie Billa mogło ulec zmianom. Pytanie, jak bardzo radykalnym.
- Tom? – Jego głos ponownie rozbrzmiał, odbijając się od zimnych ścian. Tym razem o wiele bardziej stanowczy, budzący nieprzyjemne dreszcze na ciele. Może jednak nie był tak wrażliwy, jak do tej pory sądziła. Postanowiła już się nie wtrącać, dopóki nie stwierdzi, że będzie miała choć cień szansy uzyskać jakąkolwiek pomoc od młodszego Kaulitza. A teraz, niech ten kretyn radzi sobie sam ze swoim braciszkiem. W końcu jest taki pewny siebie i brutalny, a nie potrafi oznajmić bratu, że dokonał porwania i przetrzymuje niewinną dziewczynę? W dodatku na pewno jest zamieszany w jakieś brudne interesy.
- Porozmawiajmy o tym już na górze – zadecydował Gitarzysta, machinalnie kierując się w stronę wyjścia. Szatynka spojrzała wymownie w kierunku Billa, szukając w nim ratunku. Znowu miała zostać sama w tej cholernej piwnicy na nie wiadomo, jak długo. Poza tym przed chwilą mało, co nie umarła… Litości!
- A ona?
- Żyje – Wzruszył obojętnie ramionami. – Niczego więcej jej nie trzeba.
Jego głos stał się tak chłodny i obojętny, że przeszywał ją na wskroś. Niezrozumiałe uczucie ściskało ją za żołądek, powodując mdłości. Zaciskała tylko zęby i dłonie, by przetrwać tę chwilę.
- Słuchaj, nie wiem co jest grane, ale jeśli myślisz, że pozwolę ci wyczyniać takie rzeczy i to jeszcze na moich oczach… - Bill zdawał się być rozgniewany do granic możliwości, co jeszcze potwierdzały jego gwałtowne gestykulacje i kolejne kroki, jakie poczynił, podchodząc do dziewczyny i chwytając ją mocno pod ramię. Ewidentnie chciał pomóc jej wstać, co przyniosło jej niesamowitą ulgę. Stał się jej nadzieją.
- Zostaw ją, Bill.
- Nie zgadzam się!
- Jebie mnie to, czy się zgadzasz, czy nie i cokolwiek masz w tym momencie do powiedzenia na ten temat! Puść ją i wyjdź stąd – polecił tonem nie znoszącym sprzeciwu. Camille nie była w stanie ocenić, który z nich był bardziej wściekły. Niemniej, była pewna, że to nie skończy się dobrze. Obydwaj cali wrzeli, niczym dwa wulkany… a ona była między nimi bezbronna, bezsilna i za nic w świecie nie chciałaby zetknąć się z gorącą lawą.
Zamilkli, lecz nieustannie walczyli ze sobą swoimi spojrzeniami. Nie potrzebowali do tego słów. Któryś z nich musiał w końcu odpuścić. Dziewczyna bardzo chciała, by nie był to Bill. Marzyła o tym, żeby postawił na swoim i ją po prostu stąd zabrał. Nawet jeżeli miałby ją zamknąć w innym pomieszczeniu, wolała to, niż kolejne minuty w ciemnej piwnicy.
Poczuła, jak ucisk na jej ramieniu nagle ustępuje. Dłoń mężczyzny nagle zniknęła a on sam zrobił krok do tyłu.

Pieprzony, tchórzu!

- Mam nadzieję, że to co masz mi do powiedzenia nie zmusi mnie do radykalnych czynów – oznajmił Wokalista, podążając w ślady brata. Teraz obydwaj ją ignorowali i ani trochę nie było to zabawne. Po chwili drzwi zamknęły się z powrotem, a ona mogła już tylko błagać samego Boga o wybawienie z tej sytuacji.
Nie zostawił nawet cholernej wody, choć przyniósł ją dla niej.
Opadła na brudną podłogę, oddychając ciężko. Pieczenie pod powiekami, zmusiło ją, by zamknęła oczy. Mimo to i tak zdołały wypłynąć z nich gorzkie, gorące łzy.


A ja kiedyś tak cię kochałam… 

wtorek, 1 września 2015

Rozdział 4.

Nie wierzyła samej sobie, że wciąż jakkolwiek na nią oddziaływał. A ewidentnie tak było. Jej wnętrze wręcz płonęło z rozpaczy, gdy zdała sobie z tego sprawę. A on wciąż milczał, jakby czytał w jej myślach. Jakby właśnie przedzierał się przez jej wszystkie uczucia, poznając je doskonale. Mogłeś zabić mnie od razu. Pomyślała, czując się już zdesperowana do granic możliwości. Fakt, że go znała bardzo dobrze, tylko utrudniał całą sytuację. Nie musiał niczego już robić, sama jego obecność była dla niej prawdziwą torturą.
Nie spodziewała się nawet, że uzyska od niego jakąkolwiek odpowiedź. Wiedziała, że jak już raz zamilkł, to nie odezwie się, dopóki sam nie uzna, że powinien. W końcu to on był tutaj panem. Mógł mówić i milczeć, kiedy mu się podobało. Dla niej i tak to była tylko gra. Cały czas. Nie wierzyła w szczerość jego zachowania nawet przez chwilę.
Mogłeś chociaż zmienić perfumy od tamtego czasu. 
Syknęła, gdy z zamyślenia wyrwało ją pieczenie na skórze. Mężczyzna najwyraźniej postanowił udowodnić, że jednak potrafi robić opatrunki, ponieważ wyciągając wcześniej z szafki, o której już sam raczył dzisiaj wspomnieć, wodę utlenioną oraz bandaż, zaczął odkażać jej ranę. Na koniec owinął rękę dziewczyny białym materiałem, co  tym razem wyglądało już znacznie lepiej. 
Zależy ci jeszcze, skurwielu. W ostatniej chwili ugryzła się w język, by nie podzielić się jakąś kąśliwą uwagą. Musiała bardziej się pilnować. Powinna obmyślić jakaś strategię. Coś podpowiadało jej w głębi, że ich wspólna przeszłość może być bardzo przydatna w obecnej sytuacji. Wystarczy odpowiednio wykorzystać pewne fakty... 
- Będę musiał uważnie rozejrzeć się po tej piwnicy, byś znowu czegoś nie zmalowała.
- A może po prostu udostępnij mi normalny pokój? - wypaliła niewiele myśląc. - Po co ta cała szopka? Co za różnica, w jakim pomieszczeniu mnie przetrzymujesz...
- Dla ciebie wielka - zauważył z kpiącym uśmiechem. - Sama dziś wspominałaś coś o wiarygodności. Naprawdę uważasz, że twój braciszek przejmie się, jeśli ugoszczę cię w różowej sypialni? 
- Przecież nie masz żadnej różowej sypialni, durniu. 
- Szybko zatarłaś granicę - skwitował oschle, co nie wróżyło niczego dobrego.
- Sądzę, że ty to zrobiłeś pierwszy.
- Liczysz na sentymenty? Znam cię, Cami. Te twoje wieczne nadzieje na wszystko, co możliwe. Zejdź na ziemię. Zamknąłem cię na całą noc w piwnicy, wiedząc, że boisz się ciemności. I wiedząc też, jak działa twoja wyobraźnia. Jeszcze nie dotarło? 
Dotarło. Znowu poczuła, jak coś w niej pęka. Jak słabnie. Bo może naprawdę stworzyła sobie kolejne nadzieje, może to było coś znacznie więcej niż tylko nadzieje... a on je rozwiał. Odebrał jedyne co miała, pozostawiając pustkę. Czy to nie był dowód na to, że nie ma w nim nic dobrego?
- Ale nie pozwoliłeś mi krwawić. Odkaziłeś moje rany. I przyprowadziłeś mnie do cholernej toalety - Choć jej oczy zaszły łzami, miała na tyle odwagi by unieść głowę i spojrzeć odważnie prosto w jego. 
- Zawsze potrafiłaś dostrzec coś czego nie ma w człowieku, bez względu na to, jakim potworem byłaby dana osoba.
- Gdybym nie potrafiła, to przecież nigdy byś mnie nie poznał. 
- Ale nie masz tyle szczęścia - stwierdził bez skrupułów. - Pora zacząć konkretnie działać. Na  spędzaniu czasu w łazience w twoim towarzystwie, niczego nie zyskam.
- A co ty chcesz w ogóle zyskać? Masz już wszystko. Czego chcesz od Josepha? 
- To skomplikowane.
- Domyślam się, skoro wymyśliłeś coś tak idiotycznego jak porwanie jego siostry.
- Jesteś taka niezdecydowana, Cami. Raz się mnie boisz, raz masz na tyle odwagi,by zachowywać się lekceważąco wobec mojej osoby. Nic się nie zmieniłaś, czy to w ogóle możliwe? 
- Wszystko jest możliwe, jeśli tego chcesz - mruknęła obojętnie, choć doskonale wiedziała, jak zostanie to przez niego odebrane. Zdążył już wyrobić sobie opinię i z pewnością nie zamierzał jej zmieniać, bo przecież żył w przekonaniu, że wszystko co powstanie w jego umyśle musi być prawdziwe i niepodważalne. 
- Polemizowałbym.
O dziwo, nie zadrwił z niej tym razem. Miała nawet wrażenie, że coś go tknęło. A raczej jej słowa. Czyżby miał na myśli coś konkretnego? Nawet takiemu twardzielowi zdarzają się różnego rodzaju poczucia zawodu w życiu. Najwyraźniej nie jest jeszcze zepsuty do szpiku kości. To znaczy, że miała rację. Podczas, gdy jego wyraz twarzy sposępniał, Camille mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem z satysfakcją. Nie ma rzeczy niemożliwych, nie ma. 
- W każdym razie, dosyć tego. Wracasz na dół, a ja idę zająć się czymś pożytecznym. 
- Rozmowy ze mną zawsze są pożyteczne. Wątpię byś spotykał na swojej drodze zbyt wiele wartościowych osób.
- Ale samoocenę sobie wyrobiłaś jednak. 
- No widzisz, bez ciebie też się da - uśmiechnęła się krzywo i wyminęła go, kierując się do wyjścia. Minęła chwila nim dotarło do niego co się dzieje, ale gdy już dotarło, znalazł się przy niej w mgnieniu oka.
- To naprawdę trwa za długo - rzucił, chwytając ją za przedramię, po czym wyprowadził z pomieszczenia, kierując prosto w stronę piwnicy. Robiło jej się słabo na samą myśl o tym, że spędzi kolejne godziny w tym miejscu. Perspektywa wyimaginowanego różowego pokoju była dużo lepsza. Ale pozostanie jedynie w jej głowie. 

-


- Kocham naszych fanów, ale szlag mnie trafia, gdy uwieszają się na mnie, jak na jakimś manekinie... a ja muszę udawać, że jestem wniebowzięty - Blond włosy mężczyzna skrzywił się z niezadowoleniem, spoglądając w kierunku swojego starszego brata. Ten zaś nie wydawał się być zainteresowany jego narzekaniem. Nie oderwał nawet na chwilę wzroku od ekranu laptopa. - I jeszcze to macanie... przecież molestowanie jest karalne! Dlaczego muszę to wszystko tolerować? Dlaczego one w ogóle nie mają żadnych zahamowań... Czy to nie jest nienormalne? - Niezrażony kontynuował swój wywód, obserwując przy tym nieustannie Bliźniaka. - Tom! Powiedz coś w końcu!
- Co mam ci powiedzieć? - mruknął poirytowany, unosząc w końcu głowę, by zaszczycić go swoim spojrzeniem. - Laski się do ciebie lepią, a tobie z tego powodu źle. To chyba z tobą jest coś nie tak, a nie z nimi.
- Doprawdy? Sam narzekałeś niedawno...
- Było, minęło - uciął, na powrót skupiając się na swoim laptopie. 
- Tom? - Wokalista zaczął bacznie przyglądać się swojemu bratu, czując, że coś ewidentnie jest nie tak. - Chcesz mi o czymś powiedzieć?
Tak, kurwa, w naszej piwnicy siedzi zamknięta dziewczyna, którą porwałem zeszłej nocy.
- Nie.
- Wydajesz się być spięty.
- Nie jestem spięty, po prostu nie mam nastroju, a ty zrzędzisz - rzucił pierwszą lepszą wymówką, za wszelką cenę starając się nie zdradzić niczego po sobie.
- A twój pies?
- Co z nim?
- No właśnie. Dlaczego ciągle kręci się przy drzwiach do piwnicy? 
- Nie wiem. Może słyszy myszy.
- Mamy w domu myszy?
- Prawdopodobnie.
- I tak spokojnie o tym mówisz?
- A co mam robić? W każdej piwnicy są jakieś myszy.
- Tom na jakim ty świecie żyjesz? Ludzie  nie żyją z myszami.
- Myszy nie pytają o zgodę właścicieli czy mogą zamieszkać w ich piwnicach!
- Jesteś popierdolony - rzucił zirytowany, podnosząc się gwałtownie z miejsca. Gitarzysta podążył za nim wzrokiem, czując, jak serce wali mu z przerażenia w obawie, że jego brat zdecyduje się sprawdzić czy faktycznie w ich domu są szkodniki. Przecież on nie ma na tyle odwagi. Nie będzie brudził sobie rąk...
- I dokąd idziesz?! - zawołał za nim, gdy ten zniknął mu z pola widzenia.
- Poszukam w necie tępiciela mysz! 
- Co za debil - mruknął pod nosem. - Daj spokój, sam się tym zajmę! - krzyknął, zamykając laptopa i odkładając go na bok, również wstał. Musiał zajrzeć do swojej "myszki" i upewnić się, że jest dobrze ukryta.
- I co niby z nimi zrobisz? 
Drgnął wystraszony, gdy Bill wyrósł przed nim, jak spod ziemi. Spojrzał na niego rozkojarzony, sam do końca nie wiedząc, co mu odpowiedzieć. W każdym razie nie mógł dopuścić, by jego brat poszykował mu plany. 
- Złapię, zamknę w klatce i będę hodował - uśmiechnął się krzywo.
- To chyba, jak się stąd wyprowadzisz i będziesz mieszkał sam!
- Jednego dnia beze mnie nie przeżyjesz - skwitował bez wahania, na co tamten tylko prychnął. - Słuchaj, sprawdzę te myszy. Jak faktycznie są, wezwę fachowca i po sprawie. A ty nie panikuj. 
- Nie panikuję. Chyba nie sądzisz, że boję się myszów.
- Mysz się mówi, a nie myszów. 
- Wszystko jedno - wzruszył obojętnie ramionami. - Weź trochę sera, może wyjdą. 
- Sera? - Bąknął pod nosem, zastanawiając się przez chwilę. Tak właściwie, Camille przecież nic nie jadła od wczoraj. Czy powinien się tym przejmować? Nie miał dużego doświadczenia w byciu złym porywaczem. Właściwie nie miał go żadnego. Nie mówiąc już o tym, że dziewczyna, którą porwał i ma źle traktować z polecenia, była mu dobrze znana. Był pewien, że nie będzie miało to dla niego żadnego znaczenia, okazuje się jednak, że to znacznie trudniejsze. Nie jest tak łatwo być najgorszym skurwielem dla kogoś, kto tak naprawdę nie zrobił nic złego.A jeśli nawet ich relacje z przeszłości nie są zupełnie czyste, to przecież wciąż nie daje mi powodu do podejmowania, aż tak radykalnych działań. - A mamy w domu ser?
- Zapewne jedyne co mamy, to ciasto, które przywiozła mama w weekend.
- Dobra, chyba wszystko jedno czym ją zachęcę? To gryzoń, zeżre wszystko - rzekł bez przekonania, ale cały czas starał się stwarzać pozory, że naprawdę rozmawiają o zwierzęciu. Czuł się przy tym dość dziwnie, zważywszy, że Camille zupełnie nie kojarzyła mu się z myszą. Nawet tą przysłowiową, szarą. Zapamiętał ją, jako temperamentną, wybuchową kobietę. O jej charakterze miał okazję boleśnie przekonać się nie jeden raz. Dlatego dziwiło go, że teraz jest taka spokojna. A przynajmniej stara się być. To było bardzo podejrzane i chyba powinien zacząć uważać. Dziewczyna z pewnością coś kombinuje i nie może to być nic na jego korzyść.

-


Cisza w połączeniu z ciemnością oraz ciągłą bezczynnością doprowadzała ją do istnego szaleństwa. Z minuty na minutę, czuła się tylko gorzej. I nic nie zapowiadało nadejścia jakiejkolwiek zmiany. Jak tylko porywacz przyprowadził ją z powrotem do tego obskurnego miejsca, tak się nie pojawił do tej pory. Nie miała pojęcia, która jest godzina, ile minęło czasu, lecz ile by to nie było, dla niej zdawało się wiecznością. Próbowała nie myśleć o tym, gdzie jest. Za wszelką cenę starała się odgonić od siebie swoje lęki, by móc zachować trzeźwość umysłu. Myślenie o czym innym, wbrew pozorom również nie pomagało. W jej głowie wciąż pojawiały się obrazy z przeszłości, których nie potrafiła się w żaden sposób pozbyć. To tylko potęgowało jej frustrację. Znowu miała ochotę wrzeszczeć i walić pięściami o zimne mury, by uwolnić z siebie te wszystkie męczące ją emocje. Ale nawet to ją przerastało. Nie umiała tego z siebie tak po prostu wyrzucić. Coś ją blokowało i tak było za każdym razem.
Kolejny raz szczęk zamka w drzwiach. Przyspieszone bicie serca okrywającego się nadzieją, która z niewiadomych przyczyn wciąż się pojawiała wraz z obecnością tego człowieka. 
- Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła - mruknął mężczyzna, wchodząc w głąb pomieszczenia. - Naprawdę przeraża cię to miejsce.
- Nie, przecież spędzanie czasu w zamkniętych piwnicach, to moje ulubione zajęcie - zironizowała, odwracając od niego swój wzrok. Nie chciała już na niego patrzeć. Zbyt wiele emocji dziś w niej budził. 
- Mam dla ciebie ciasto. Nic innego nie mamy aktualnie w domu, więc musisz się tym zadowolić... Chociaż w sumie, powinnaś się cieszyć, że w ogóle cokolwiek dostaniesz. Chciałem cię przetrzymać bez jedzenia kilka dni... Ale jako, że mój brat sądzi, że mamy w domu myszy...
- Owszem, macie - potwierdziła, wchodząc mu w słowo. Zamilkł, marszcząc brwi i zrezygnował z kontynuowania swojej przerwanej wypowiedzi. - Pójdziesz chyba do nieba za to, że karmisz swoje ofiary takimi rarytasami. 
- Cami, myszko, nie bądź taka ironiczna, bo jeszcze się w tobie zakocham - Uśmiechnął się krzywo, robiąc kilka kroków w jej stronę. Parsknęła pod nosem, nawet nie zamierzając tego komentować. Co nie znaczyło, że jej umysł przyjął to bez szwanku. - Smacznego. Tylko nie udawaj, że nie jesteś głodna.
- Nie zamierzam niczego udawać, w przeciwieństwie do ciebie.
- Nie trać energii na złości - Poradził, odkładając przyniesione przez siebie pożywienie na stare krzesło, którego wcześniej dziewczyna nawet nie zauważyła. Podążała za nim swoim rozbieganym wzrokiem, a gdy zauważyła, że kieruje się już do wyjścia, coś ją tknęło. 
Desperacja.
- Tom, wypuść mnie stąd - zawołała, powodując tym, że Muzyk odwrócił się w jej stronę ze zdziwionym wyrazem twarzy. - Przecież nie musisz mnie trzymać w piwnicy.
- Ach, tobie dalej marzy się różowy pokoik? 
- Wystarczy biały. 
- Nie mogę traktować cię ulgowo ze względu na naszą przeszłość. To byłoby nieprofesjonalne.
- Przepraszam, że niby kiedy zmieniłeś fach, panie PROFESJONALISTO? 
- To już nie twoja sprawa.
- Okej, nie obchodzą mnie twoje brudne interesy. Po prostu nie każ mi tutaj dłużej siedzieć. Przysięgam, że nie zrobię niczego głupiego.
- Już robisz, płaszcząc się przede mną.
- Nie zniosę tego dłużej. 
- Mało mnie to obchodzi, naprawdę. Daruj już sobie, bo tylko pogarszasz sytuację.
- Ciekawe, co twój brat na to, jak przypadkiem usłyszy te wasze myszy! - warknęła rozzłoszczona, czując, że jest w stanie zrobić już wszystko, by tylko wydostać się z tego miejsca.
- Czy ty mi grozisz, MYSZKO?
- Moje groźby nic nie znaczą, ale jak jeszcze raz tak mnie nazwiesz, możesz poczuć na swojej pięknej twarzyczce, co oznacza złość w moim przypadku - rzekła z powagą w głosie, tracąc już resztki swojej cierpliwości. Mężczyzna roześmiał się głośno, zapominając zupełnie, że jego brat znajduje się na piętrze i mógłby to usłyszeć i raczej nie łatwo będzie mu się wytłumaczyć.
- Zaczynam żałować, że nasze drogi się rozeszły. Czuję, że byłabyś świetną kompanką.
- Za to możesz winić już tylko siebie.
- Zjedz coś, zastanowię się nad twoimi prośbami - polecił, puszczając jej uwagę mimo uszu, po czym bezzwłocznie opuścił pomieszczenie, nim jeszcze odważyłaby się kolejny raz go zatrzymać.
- Zjedz coś... ciasto na pusty żołądek, żeby mnie jeszcze zemdliło - skrzywiła się, mamrocząc pod nosem sama do siebie. Jej żołądek jednak miał nieco inne zdanie w tym temacie. Było mu raczej wszystko jedno, czym go zapcha w tym momencie. Dlatego nie miała zbyt dużego wyboru. Potrzebowała jedzenia, by mieć jakąkolwiek energię na przetrwanie tego koszmaru. Niechętnie, ale odpakowała kawałek ciasta. Wyglądało całkiem przyzwoicie, więc wyzbywając się już wszelkich oporów, wzięła kęs. Jeden, drugi, trzeci... 
Kurwa... to ma orzechy. Kiedy zdążyła się zorientować, że coś jest nie tak, było za późno. Większa zawartość tego co zdążyła ugryźć, wylądowała już na dnie jej żołądka a ona już zaledwie po kilku sekundach zaczęła odczuwać tego skutki. Odrzuciła gwałtownie od siebie jedzenie, odsuwając się od niego jak najdalej. Poczuła, jak zalewa ją fala niemiłosiernego gorąca a oczy zalewa mrok. Z trudem łapała powietrze, gdy jej ciało nagle odmówiło posłuszeństwa, opadając na brudną, zimną podłogę.

Przecież wiedział, że jest uczulona na orzechy. Wiedział.