Coś go tknęło. Sam nie wiedział
co, ale zawahał się, nim jeszcze zdążył przekręcić klucz w drzwiach.
-
Albo wiesz co… - Urwał zdezorientowany, gdy nie dostrzegł nigdzie dziewczyny.
Dopiero po chwili ujrzał ją, ledwo oddychającą, na podłodze. Otworzył szerzej
oczy z przerażenia, kompletnie nie wiedząc, co się dzieje. Poziom adrenaliny we
krwi wzrósł mu momentalnie, choć na dobrą sprawę, nie powinien się w ogóle tym
przejmować. To na pewno kolejna sztuczka.
Nie wygląda to na
sztuczkę. Nikt nie jest, aż tak zdolnym aktorem!
-
Co się dzieje!? – Poderwał się gwałtownie z miejsca, w mgnieniu oka znajdując
się przy szatynce. – Co żeś znowu zrobiła!
-
Ja… j… - Nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Głos zanikał w jej gardle i
z każdą kolejną sekundą czuła, że już nie ma dla niej ratunku. To wszystko trwa
zbyt długo. Nawet jeżeli mężczyzna zlituje się nad nią i zadzwoni po pogotowie,
nie zdążą. Umrze wcześniej niż planował on, niż planowała ona. Po prostu
wszystko skończy się w jednej chwili. Oczy zaszły jej łzami. Była całkowicie
bezradna i poddana reakcji swojego organizmu.
-
Camille! Co zrobiłaś, do cholery!? – Muzyk powoli zaczynał panikować.
Przestawało mu się to podobać. Nie miał pojęcia, co wydarzyło się po jego
wyjściu, ale był pewien, że dziewczyna musiała zrobić coś bardzo głupiego. A
teraz nie była w stanie nawet mu tego wyjaśnić. Było dużo gorzej, niż mógłby
się spodziewać. Rozejrzał się szybko po pomieszczeniu, w poszukiwaniu jakichś
wskazówek. Ale w piwnicy nic się nie zmieniło. Nic poza ciastem, które leżało
rozwalone na podłodze.
Ciasto. Czy moja
matka chciała nas otruć!?
-
Kurwa… - zaklął, gdy objawy, jakie widział u dziewczyny zaczęły wydawać mu się
znajome. Orzechy. – Kurwa, kurwa, kurwa! – Podniósł się
gwałtownie, czując jak serce wali mu w piersi. Doskonale zdawał sobie sprawę,
jak to dla niej się skończy.
Pogotowie… Nie
możesz, wszyscy się dowiedzą! Poza tym, nie zdążą. Kurwa, przecież nie zdążą.
Umrze tutaj. Umrze w twoim domu. Ona nie może umrzeć! Nie w ten sposób. Nie
tego dnia. Nie pod twoją opieką… nie z twojej ręki. Orzechy. Orzechy! Przecież
wiesz co robić! Znasz ją! Znasz ją, Tom…
-
Mój Boże, żebym tylko miał jeszcze te cholerne leki – wyszeptał do siebie i nie
zwlekając ani chwili dłużej, pobiegł na górę, jak poparzony, od razu wpadając
do kuchni. Bill, którego niemal nie przewrócił po drodze, podążył za nim
zdezorientowany.
-
Wystraszyłeś się myszy?
-
Nie teraz! – zawołał, przekopując w pośpiechu całą apteczkę. Była na tyle
zaopatrzona, że niczego nie potrafił w niej znaleźć. W końcu wywalił wszystko
na stół.
-
Co się dzieje..?
-
Proszę cię, nie teraz – Po raz kolejny uciszył brata, tym razem machając na
niego ręką. Czas odgrywał tutaj dużą rolę, nie mógł sobie teraz pozwolić na
przejmowanie się Bliźniakiem. W tym momencie nawet nie zważał na fakt, że Bill
za chwilę pozna całą prawdę. Jedyne co się liczyło, to zdążyć. Camille nie mogła
umrzeć. – Jest! Jest! Dzięki, Bogu… Boże… - Uczucie ulgi, które poczuł nie
mogło trwać długo. Bardzo szybko przypomniał sobie, że dziewczyna wciąż leży
tam nie mogąc złapać tchu i nie ma nawet pewności, czy jeszcze w ogóle jest
kogo ratować. Strach na nowo chwycił go za gardło. Ignorując zszokowany wyraz
twarzy brata, wyminął go, pędząc na powrót do piwnicy. Wpadł do pomieszczenia,
jak burza od razu rzucając się na kolana tuż przy ciele Camille. Uchwycił jej
zaszklone spojrzenie, które wręcz przeszyło go na wskroś. Nigdy nie widział
konającego człowieka i nie zamierzał tego póki co zmieniać.
Wziął się w garść i wsuwając rękę
pod jej plecy, uniósł delikatnie do góry, by móc podać jej lek.
-
No już, mała. Współpracuj, to ci pomoże – szepnął, przy okazji odgarniając
włosy z jej twarzy. – Dalej… Przecież nie tak chcesz umrzeć.
Rozchylił
jej wargi, wsuwając między nie aplikator i prysnął odpowiednią dawkę leku,
modląc się w duchu, by tylko nie było za późno.
-
Oddychaj.
- Powiedz, że to co widzę, nie jest
tym, co widzę… - Bill, o ile przed paroma minutami nie rozumiał zachowania
brata i czuł się zdezorientowany, w tym momencie, żałował, że zszedł za nim do
piwnicy. Żałował, że w ogóle jest bratem swojego brata. Czasem wolałby przez
niego nie istnieć wcale. – Tom!
-
Zamknij się – Gitarzysta jedynie warknął w jego kierunku, nie zamierzając nawet
się teraz na nim skupiać. Całą swoją uwagę przekazywał wyłącznie dziewczynie w
swoich ramionach. Obserwował jej oczy, twarz, klatkę piersiową, a nawet usta,
próbując dopatrzeć się najmniejszego oddechu. Jakiejkolwiek oznaki życia. Nie
wystarczało już mu, że mrugała powiekami, ani że nie próbowała łapać łapczywie
powietrza. Prawdopodobnie lek zaczynał działać uwalniając jej oskrzela z
uścisku. On jednak wciąż był przerażony.
-
Coś ty jej zrobił…? Co ona tu robi… Mój Boże, Tom…
-
Przynieś jej wody – polecił surowo, zupełnie ignorując jego słowa. A sam ułożył
jej ciało na podłodze, unosząc teraz nogi lekko ku górze. Pamiętał, że to
bardzo pomaga, gdy ktoś czuje się słabo. Chciał zrobić wszystko, co mógł, by
przywrócić ją do zdrowia. Nie był cudotwórcą, był tylko kretynem, który
wpakował się w jakieś gówno i przy okazji musiał wciągać w to innych. W dodatku
w jego głowie musiała panować przeraźliwa pustka, skoro nawet nie zauważył, co
daje jej do jedzenia. Nie miał obowiązku pamiętać o jej alergii… ale przecież
wiedział, pamiętał. Miał nawet leki. Miał je w swoim domu, w swojej apteczce.
Przecież nikt normalny nie trzyma takich rzeczy, jeśli sam ich nie potrzebuje. –
Nie stój tak, tylko rób co mówię! – Podniósł głos, gdy jego brat nawet nie
drgnął. Dopiero teraz się otrząsnął. Niemniej, zrobił to głównie ze względu na
dziewczynę. Nie miał pojęcia, co się dzieje, ale na pewno nie zamierzał się
przyczyniać do jej śmierci, czy choćby pogorszenia zdrowia. Tylko dlatego
wycofał się z powrotem do domu po tą cholerną butelkę wody.
- Żałuję, że ci nie przypierdoliłam,
jak miałam okazję.
Normalnie
mógłby być bardzo niezadowolony, że kolejny raz mówi do niego w taki sposób. Ale
normalnie w tym momencie nie było. To, że w ogóle usłyszał jej głos, było dla
niego ogromną ulgą. Dosłownie poczuł, jak opada z niego wielki ciężar.
-
Możesz czekać teraz na kolejną, tym razem nie popełnij tego samego błędu –
rzucił, starając się zachować swoją twarz. Po tych wszystkich emocjach, które
się w nim kotłowały od dłuższego czasu, trudno było mu powrócić do swojego
poprzedniego stanu. Znowu miał stać się zimny, oschły, obojętny… Przecież przed
chwilą ratował jej życie!
-
To wszystko nie ma sensu. Porwałeś mnie, próbujesz zastraszać… Potem prawie
zabijasz pieprzonymi orzechami, żeby na koniec podać mi leki, które… Skąd ty je
do cholery wytrzasnąłeś? – Jej głos, choć bardzo słaby, docierał do niego
doskonale. A słowa, które wypowiadała, brzmiały w jego głowie bardzo
niewygodnie. Nie wiedział, co ma jej odpowiedzieć. Nawet nie chciał tego robić.
Uznał, że prawda byłaby zbyt poniżająca, a kłamstwa… Żadne sensowne kłamstwo
nie przychodziło mu do głowy. Nic, w co mogłaby uwierzyć. – Skąd wziąłeś lek wziewny?
Jak… - Podniosła się do pozycji siedzącej, wbijając w niego swoje przeszywające
spojrzenie. Milczał. Milczał, jak zaklęty. Zaciskał szczękę, a jego oczy były
tak bardzo tajemnicze, jak jeszcze nigdy. Próbowały skryć wszystko, co chciała
wiedzieć.
-
Czy teraz ktoś wyjaśni mi, co tu się dzieje? – Jak na zbawienie, do
pomieszczenia wrócił Bill. Jego brat odetchnął z ulgą, od razu podnosząc się z
miejsca. Wolał trzymać się na dystans od dziewczyny. Poza tym teraz czekała go
kolejna przeprawa, tym razem z bliźniakiem. Nie tak to miało wyglądać. – Tom?
-
To… skomplikowane. Ale nie możesz panikować, Bill.
-
Nie panikuję. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego w mojej piwnicy prawie udusiła się,
jakaś dziewczyna – oświadczył ze stoickim spokojem mimo iż w głębi cały wrzał z
frustracji. – I co ty masz z tym wspólnego?
-
Nie chcesz wiedzieć - skomentowała pod nosem szatynka, która mimo wszystko
zapamiętała Billa, jako dobrego człowieka. W przeciwieństwie do jego brata. Ale
ten też właściwie przed laty nie porywał bezbronnych kobiet... Więc również i
zachowanie Billa mogło ulec zmianom. Pytanie, jak bardzo radykalnym.
-
Tom? – Jego głos ponownie rozbrzmiał, odbijając się od zimnych ścian. Tym razem
o wiele bardziej stanowczy, budzący nieprzyjemne dreszcze na ciele. Może jednak
nie był tak wrażliwy, jak do tej pory sądziła. Postanowiła już się nie wtrącać,
dopóki nie stwierdzi, że będzie miała choć cień szansy uzyskać jakąkolwiek
pomoc od młodszego Kaulitza. A teraz, niech ten kretyn radzi sobie sam ze swoim
braciszkiem. W końcu jest taki pewny siebie i brutalny, a nie potrafi oznajmić
bratu, że dokonał porwania i przetrzymuje niewinną dziewczynę? W dodatku na
pewno jest zamieszany w jakieś brudne interesy.
-
Porozmawiajmy o tym już na górze – zadecydował Gitarzysta, machinalnie kierując
się w stronę wyjścia. Szatynka spojrzała wymownie w kierunku Billa, szukając w
nim ratunku. Znowu miała zostać sama w tej cholernej piwnicy na nie wiadomo,
jak długo. Poza tym przed chwilą mało, co nie umarła… Litości!
-
A ona?
-
Żyje – Wzruszył obojętnie ramionami. – Niczego więcej jej nie trzeba.
Jego
głos stał się tak chłodny i obojętny, że przeszywał ją na wskroś. Niezrozumiałe
uczucie ściskało ją za żołądek, powodując mdłości. Zaciskała tylko zęby i
dłonie, by przetrwać tę chwilę.
-
Słuchaj, nie wiem co jest grane, ale jeśli myślisz, że pozwolę ci wyczyniać
takie rzeczy i to jeszcze na moich oczach… - Bill zdawał się być rozgniewany do
granic możliwości, co jeszcze potwierdzały jego gwałtowne gestykulacje i
kolejne kroki, jakie poczynił, podchodząc do dziewczyny i chwytając ją mocno
pod ramię. Ewidentnie chciał pomóc jej wstać, co przyniosło jej niesamowitą
ulgę. Stał się jej nadzieją.
-
Zostaw ją, Bill.
-
Nie zgadzam się!
-
Jebie mnie to, czy się zgadzasz, czy nie i cokolwiek masz w tym momencie do
powiedzenia na ten temat! Puść ją i wyjdź stąd – polecił tonem nie znoszącym
sprzeciwu. Camille nie była w stanie ocenić, który z nich był bardziej
wściekły. Niemniej, była pewna, że to nie skończy się dobrze. Obydwaj cali
wrzeli, niczym dwa wulkany… a ona była między nimi bezbronna, bezsilna i za nic
w świecie nie chciałaby zetknąć się z gorącą lawą.
Zamilkli, lecz nieustannie
walczyli ze sobą swoimi spojrzeniami. Nie potrzebowali do tego słów. Któryś z
nich musiał w końcu odpuścić. Dziewczyna bardzo chciała, by nie był to Bill. Marzyła
o tym, żeby postawił na swoim i ją po prostu stąd zabrał. Nawet jeżeli miałby
ją zamknąć w innym pomieszczeniu, wolała to, niż kolejne minuty w ciemnej
piwnicy.
Poczuła,
jak ucisk na jej ramieniu nagle ustępuje. Dłoń mężczyzny nagle zniknęła a on
sam zrobił krok do tyłu.
Pieprzony, tchórzu!
-
Mam nadzieję, że to co masz mi do powiedzenia nie zmusi mnie do radykalnych
czynów – oznajmił Wokalista, podążając w ślady brata. Teraz obydwaj ją
ignorowali i ani trochę nie było to zabawne. Po chwili drzwi zamknęły się z
powrotem, a ona mogła już tylko błagać samego Boga o wybawienie z tej sytuacji.
Nie
zostawił nawet cholernej wody, choć przyniósł ją dla niej.
Opadła
na brudną podłogę, oddychając ciężko. Pieczenie pod powiekami, zmusiło ją, by
zamknęła oczy. Mimo to i tak zdołały wypłynąć z nich gorzkie, gorące łzy.
A ja kiedyś tak cię
kochałam…