poniedziałek, 11 stycznia 2016

Rozdział 6.

W co ja się w ogóle wpakowałem? Jak ja mam się z tego wytłumaczyć..? Skoro sam nie potrafię tego ogarnąć. Nie tak to miało wyglądać. Wszystko idzie w złym kierunku. Kurwa, Tom, przecież dobrze wiesz, że jak ruszysz jeden cholerny klocek, to cała wieża runie.

Milczałem wpatrując się z zaciętą miną w swoje ręce oparte na zagłówku fotela. Bill stał kilka kroków dalej z podobnym wyrazem twarzy wiercąc we mnie dziurę swoim spojrzeniem. Nie, żeby mnie to ruszało. W każdym razie, nie miałem cholernego pojęcia, co mu powiedzieć. A wiedziałem, że nie da mi spokoju, dopóki nie usłyszy czegokolwiek. Nawet jeżeli miałbym wcisnąć mu kolejną bajeczkę. To byłoby całkiem dobre rozwiązanie, z tym, że moja kreatywność chyba spierdoliła na Hawaje, bo mam kompletną pustkę we łbie. Pozostają mi tylko fakty. I prawdopodobnie histeria Billa.
- Wiesz, że wyszedłem stamtąd tylko dlatego, że jesteś moim bratem. – Jego oziębły i stanowczy głos wyrwał mnie z zamyślenia. Uniosłem głowę obdarzając go swoim kpiącym spojrzeniem. Bill potrafił tylko udawać twardego i władczego, w głębi zawsze był mięczakiem. I to się nigdy nie zmieni. Nie zmyli mnie swoją mimiką, czy tonem głosu. Znam go już za długo. Powinien o tym doskonale wiedzieć i oszczędzić sobie energii na te szopki. – Nie gap się tak na mnie! – Warknął rozzłoszczony, poruszając się przy tym nazbyt gwałtownie. Niemal strącił wazon stojący na komodzie. Mógł udawać twardziela, ale jeśli chodzi o wściekłość, zawsze był w tym dobry. Jak ktoś lub coś doprowadzało go do furii, to przestawało robić się ciekawie. Temu nie można zaprzeczać. – Dlaczego ją tam trzymasz? Czy ja dobrze kojarzę, że to jest ta sama dziewczyna…
- Owszem – przerwałem mu, zanim rozgadałby się na dobre i nie daj Boże jeszcze zaczął rozczulać nad przeszłością. – Ale to bez znaczenia. Nie o nią w tym wszystkim chodzi.
- Nie? – Parsknął. – To z jakiego powodu, do chuja, siedzi zamknięta w zimnej, ciemnej piwnicy, skoro NIE O NIĄ TU CHODZI?
- To głębsza sprawa. Czasem w takich sytuacjach trzeba posuwać się do różnych czynów…
- Ja pierdolę – zaklął, jednocześnie wtrącając mi się w mój monolog, jaki dla niego szykowałem. – Będziesz teraz karmił mnie tymi farmazonami? Przestać pieprzyć, Tom i zacznij mówić konkrety, bo uwierz, nie usatysfakcjonujesz mnie śmiesznymi ogólnikami. Zapewne jeszcze na koniec chciałbyś dodać, że to dla mojego dobra.
- Bo tak jest – skwitowałem bez namysłu. – Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie.
- Trzeba było myśleć o tym zanim sprowadziłeś do naszego domu zakładnika. Bo jak mniemam, nim właśnie jest, Camille. – Oświadczył dobitnie podkreślając jej imię. I zrobił to w taki sposób, że aż coś mną wstrząsnęło. Przez tą jedną chwilę miałem ochotę roztrzaskać mu ryj. Jest moim bliźniakiem, oczywiście, że wie, jak trafić w moje czułe punkty. I choć nie zrobił praktycznie nic, wystarczył sam ton jego głosu.
- Tak, jest chwilowo zakładnikiem. I ma wiele szczęścia, że trafiła do tego domu. Skoro już jesteś taki bystry, na pewno domyślasz się, co by było, gdyby zajął się tym ktoś inny, niż ja.
- Och, więc jesteś po prostu taki dobroduszny i postanowiłeś wziąć to na swoje barki? – Zironizował, a ja już wiedziałem, że za chwilę doprowadzi mnie do maksimum wkurwienia. Naprawdę chciał dzisiaj ode mnie dostać łomot. – Zrobiło ci się jej żal, co? Twoja była w rękach twoich popieprzonych kumpli, wmieszana w kolejną popierdoloną sprawę, z którą tak naprawdę sama gówno ma wspólnego? O taak… Uczucia. Zły, niebezpieczny Tom złamał się pod wizją…
- Zamknij się – wysyczałem spoglądając na niego z mordem w oczach. Moje dłonie już same z siebie zaciskały się w pięści i przysięgam, że resztkami sił powstrzymywałem się, by go nie zaatakować. – Kurwa! Chcę cię chronić, a ty jeszcze mi dopierdalasz! Nie możesz po prostu się zamknąć, spakować kilka rzeczy i przeczekać to wszystko na jakiejś wyspie!?
- Nie mogę – odrzekł sucho. Zaskoczył mnie chyba pierwszy raz od dawna. Zazwyczaj był pierwszy do ucieczki. Z łatwością odpuszczał i robił, to o co go prosiłem. Nie rozumiem, dlaczego teraz nagle postanowił wszystko mi utrudniać… - Nie zamierzam więcej dostosowywać swojego życia pod twoje brudne interesy, Tom. I wiesz, co? Może, jak w końcu dostanę kulkę w łeb, to ogarniesz swoje życie.
- Co ty pieprzysz…
- Ja? – Roześmiał się gorzko. – Spójrz w lustro. O mój Boże, spójrz w lustro! Spójrz w swoje oczy. Jak długo wytrzymasz nim je rozbijesz gołą dłonią? Ja też niedługo nie będę potrafił na ciebie patrzeć.
- Dobrze wiesz, że to wszystko…
- Nie jest takie proste – dokończył za mnie, gdy mnie nagle, nie wiedzieć czemu, coś zatkało. Trochę chujowa sytuacja, gdy najbliższa ci osoba, odwraca się od ciebie. Ma w dupie twoją troskę i swoje własne bezpieczeństwo. Trochę bardziej chujowe, gdy ocenia cię w taki sposób. Bill. Mój bliźniak. Mógłbym udawać, że nie boli. Ale bolało. To była jedyna osoba na świecie, która potrafiła mi jeszcze zadać tego rodzaju ból. Od lat nikomu innemu się to nie udawało. Bo na nikim innym już mi nie zależało. Nikomu innemu nie ufałem. Ale jakie ma to teraz znaczenie. Znowu coś się kończy… - To nigdy nie będzie proste i za każdym razem będziesz powtarzał to samo. Zataczał koło. Wiecznie będziesz brudził łapy w tym bagnie. A ja zawsze będę… twoim zakładnikiem. Tak. Dokładnie, jak ta dziewczyna. Tylko na nieco lepszych warunkach. Myślisz, że jak będziesz mnie chronił, to wszystko załatwi? Gówno, Tom! Gówno! To nigdy nie usprawiedliwi tego, że to ty jesteś dla mnie zagrożeniem. To wszystko dzieje się przez ciebie. I nie wiesz, jak cholernie trudno jest mi ciebie nie nienawidzić! – Wyrzucił, wyraźnie okazując swoje emocje. Nie był już zimny, ani oschły. Był jedną wielką tykającą bombą uczuć. Oczywiście, że miał rację. To ja stwarzam zagrożenie, za każdym razem. Wszystko było moją winą. Nie musiałem przyznawać tego na głos. Wiedziałem to. Od samego początku. Przecież każdego ranka budzę się z cholernymi wyrzutami sumienia. Ale staram się. Staram się najlepiej, jak można w tak popapranej sytuacji… Widocznie to przestało mieć znaczenie.
Coś się skończyło.
- A jeśli to zmienię? – Wydobyłem z siebie ochrypły głos, gdy Bill szykował się już do opuszczenia salonu. Uniósł na mnie swój wzrok. Miał wypisane na twarzy, że mi nie wierzy. To było do przewidzenia. Też bym sobie nie uwierzył. – Mogę coś jeszcze wymyślić… Wszystko może potoczyć się inaczej. Mogę z tym skończyć.
- Więc powodzenia – rzucił obojętnie i tym razem ostatecznie wyszedł, pozostawiając mnie samego. Znowu zebrała się we mnie frustracja. Potrzebowałem cholernego wsparcia. Pieprzonego słowa otuchy! Właśnie tego. Tylko przez moment. Bo może naprawdę chciałem coś zmienić. Może chciałem wydostać się z tego bagna i móc w końcu toczyć normalne życie. Dlaczego on akurat teraz postanowił się ode mnie odwrócić..? Czy naprawdę doszliśmy do granicy? A może ja już dawno ją przekroczyłem. O tak, Camille. Jestem pewien, że to o nią chodzi. Gdyby była to jakakolwiek inna dziewczyna, Bill nie zachowałby się w ten sposób. Nie odszedłby jeszcze. Nie w taki sposób. To ona przelała szalę. Od początku wiedziałem, że będą z nią problemy. Jestem kretynem. Trzeba było zostawić ją tym dupkom. Sami załatwiliby sprawę, a ja miałbym mniej roboty.
Pieprzyć to wszystko.

-

            Minęła godzina zanim ogarnąłem się na tyle, by podnieść tyłek z fotela. W tym czasie siedziałem bezczynnie, wpatrując się jedynie w okno. Bill zaszył się w swoim pokoju, przypuszczam, że dziś już nie wrócimy do rozmowy. W piwnicy też cisza, więc Camille raczej nie kombinowała. Pewnie jest nadal osłabiona. Powinienem dać jej w końcu coś do jedzenia. Choć może lepiej, by skonała z głodu i nie musiała dłużej uczestniczyć w tym wszystkim. Ajjj, znowu to robisz, idioto. Przejmujesz się tymi ludźmi, co nie trzeba. Głupota nie boli, a powinna.
            Sięgnąłem po telefon i wybrałem numer znajomej knajpy, następnie prosząc o przywiezienie gotowego jedzenia. Sam chętnie zaspokoję swój głód. Może wtedy zacznę trzeźwiej myśleć, bo póki co, nic z tego nie wychodzi. Sytuacja stała się jeszcze bardziej chujowa. A co gorsza, mam naprawdę niewiele czasu, żeby to wszystko ogarnąć i odzyskać kontrolę.
            Jedzenie miało pojawić się dopiero za jakieś pół godziny, więc zszedłem na dół, żeby sprawdzić, czy mój zakładnik w ogóle jeszcze żyje. Zapaliłem światło w korytarzu, uświadamiając sobie jednocześnie, że jak wychodziliśmy z Billem to nie zgasiliśmy go w pomieszczeniu, w którym przetrzymuję dziewczynę. To chyba musiało być jej za dobrze przez ostatnie dwie godziny, na pewno to doceni.
            Docierając pod odpowiednie drzwi, otworzyłem zamek i wszedłem do środka. Rozejrzałem się uważnie, bo w pierwszej chwili w ogóle jej nie zauważyłem, co mnie lekko zaniepokoiło. Na szczęście jednak nie wyparowała. Schowała się w kącie. Siedziała skulona, lekko drżąc. Nie wyglądała najlepiej. Wręcz fatalnie, rzekłbym. Płakała. Była cała rozmazana, jej włosy też znajdowały się już w nieładzie. Nie powinno robić to na mnie wrażenia, ale dziwnym trafem, zrobiło. Uznajmy, że po prostu lubię, gdy dziewczyny ładnie wyglądają…? No kurwa, co mnie obchodzi, że sobie ryczała. To normalne! Jest przecież babą! W dodatku ma przejebane, bo ją porwałem. Ma prawo beczeć. To jest nawet wskazane. Świadczy o tym, że jest normalna.
 Co ja w ogóle pierdolę.
Niewiele brakowało, a sam bym sobie przyjebał w twarz. Tak, jakby żadne z nas nie jest tutaj zdrowe psychicznie. Trzeba to przyznać otwarcie.
- Ekhm. – Odchrząknąłem, by zwrócić na siebie jej uwagę. Jestem dupkiem, twardym facetem, a krępują mnie łzy kobiety. Nic tylko strzelić sobie w łeb. A ją krępuje to, że je widzę. Gdy tylko zdała sobie sprawę z mojej obecności, zaczęła wycierać twarz dłońmi. Niestety nie pozbyła się smug po tuszu do rzęs i nadal wyglądała trochę, jak nocna zmora. Cóż… Lepiej nie będę jej prawił tego typu „komplementów”. – Jednak się nie udusiłaś – stwierdziłem błyskotliwie. Bo, jak się tak na mnie gapiła, to właściwie nie bardzo wiedziałem, po jaką cholerę do niej przyłaziłem i co mam powiedzieć. Trzeba było więc zagryźć zęby i improwizować. Milczała, więc musiałem kontynuować, by nie wyszło na jaw, jaki jestem w tym momencie nieporadny. – Jakbyś się przypadkiem zastanawiała, dlaczego w ogóle cię ratowałem, to odpowiedź jest prosta. Twoja śmierć za bardzo ułatwiłaby życie twojemu braciszkowi a utrudniłaby mojemu… zleceniodawcy – dodałem po chwili namysłu, dochodząc do wniosku, że powinienem to wyjaśnić. Bo jeszcze zdołałaby pomyśleć, że mi na niej jakkolwiek zależy. A to wszystko miało swoje drugie dno. Moje każde działanie takie ma.
Tego również nie skomentowała, jedyną jej reakcją było odwrócenie ode mnie wzroku. Gdzie się podziało jej wyszczekanie?
- Nie zamierzasz się już więcej odzywać? – Mruknąłem krzyżując ręce na piersi. Nie będę ukrywał, to trochę irytujące zachowanie. Jakbym gadał do ściany. Chyba nikt nie lubi być olewany w taki sposób. – Nowa taktyka, co? – Uniosłem brew, ale w dalszym ciągu nie uzyskałem żadnej odpowiedzi. Gapiła się w obdrapaną ścianę, cały czas siedząc skulona. Obejmowała się ramionami, widziałem, jak mocno zaciska palce na swoich ramionach. Jej paznokcie, aż wbijały się w bladą skórę. Zapewne toczyła ze sobą walkę. Być może była teraz dużo bardziej sfrustrowana od samego Billa. Z tym, że ona chowała to do siebie. Czyli… Jak zawsze. A to nigdy nie kończyło się dobrze. – Camille. – Wypowiedziałem jej imię robiąc krok do przodu. Zamierzałem powiedzieć o wiele więcej, lecz przerwał mi telefon. Zacisnąłem szczękę widząc kto dzwoni. Musiałem zignorować to połączenie. Jestem zbyt rozkojarzony ostatnimi wydarzeniami, rozbity kłótnią z Billem, by rozmawiać ze swoim „szefem”. Od razu wyczułby, że coś jest nie tak. A w tym biznesie nie ma mowy o wahaniach, które mi towarzyszą od kilku dobrych godzin i najwyraźniej nie zamierzają prędko odejść w zapomnienie. Wyciszyłem więc dźwięki całkowicie i schowałem urządzenie głęboko w kieszeń spodni. To musi poczekać. – Cami… - Zacząłem ponownie swoją wypowiedź, ale widocznie to zdrobnienie działa na nią jak płachta na byka, bo od razu poderwała głowę piorunując mnie swoim spojrzeniem. Te oczy mogłyby zabić. Gdyby tylko się dało. Mimo to, uśmiechnąłem się pod nosem z satysfakcją. Nie wiedzieć czemu, uwielbiam ją wkurwiać. – Nawet nie wiesz, jak bardzo wszystko komplikujesz.
Prychnęła, ponownie odwracając się ode mnie. Tak, ta ściana musiała być dla niej dużo bardziej fascynująca od mojej mordy. Może ona również nie może już na mnie patrzeć, podobnie, jak mój brat. Nie żeby coś, ale za chwilę się wkurwię. Akurat teraz musi stroić jakieś pieprzone fochy! Jestem dla niej za dobry, dlatego ma mnie kompletnie w nosie. I się nie boi. Kompletnie się nie boi. Nie ja powinienem się nią zajmować. Nie ja.
Pokonałem ostatnią odległość, jaka nas dzieliła i przykucnąłem przy niej, by móc chwycić jej podbródek i zmusić do patrzenia na mnie. Nie było to proste, bo oczywiście musiała się opierać. Robiła to na własną odpowiedzialność, bo nie zamierzałem się cackać i z pewnością delikatny nie byłem. W końcu uległa, widocznie mój uścisk na jej brodzie, zabolał.
- Tak właśnie ma być, jak do ciebie mówię – rzuciłem ostro, patrząc w jej ciemne oczy. – Powinniśmy ustalić pewne zasady, nim zabrnie to wszystko za daleko. A ty, dziewczynko, powinnaś zrozumieć w końcu, że to nie są żarty, a ja nie jestem tutaj twoim przyjacielem.
- Mam – to – w – dupie – syknęła mi w twarz, podkreślając każdy wyraz z osobna. A w jej oczach mogłem dostrzec teraz determinację. Nie wierzyłem własnym uszom. Jakaś zmowa wszechświata, czy chuj wie co. Najpierw Bill, teraz ta. Świetnie. Może od razu powinienem wszystkich rozstrzelać, z sobą na końcu.
Najgorsze, że doskonale wiedziałem, co to oznacza. Nie jestem idiotą, nie liczyłem na to, że będzie ze mną współpracowała potulna jak baranek. Tyle, że ona nie tylko nie zamierza współpracować. Jej naprawdę nie zależy. Jej po prostu jest wszystko jedno. Mogę ją skrzywdzić, mogę ją rzucić na pożarcie wilkom. O to jej właśnie chodzi. W ten sposób chce coś osiągnąć.  Obojętność. Czy istnieje gorsza taktyka? Gdy człowiek poddaje się całkowicie i nie zależy już mu na niczym, nawet jest w stanie poświęcić własne życie. Znam to zbyt dobrze. Robi niemal dokładnie to samo co Bill. Nie wierzę, kurwa, nie wierzę. Wychodzi na to, że tylko ja odgrywam rolę idioty w tym całym przedstawieniu. Próbuję chronić ludzi, którzy sami nie zamierzają o to dbać.

- A jak stąd wyjdziesz, podetnę sobie żyły. I tak skończy się nasza bajka, Panie Porywaczu – dodała po chwili.


Tom K.