W co ja się w ogóle
wpakowałem? Jak ja mam się z tego wytłumaczyć..? Skoro sam nie potrafię tego
ogarnąć. Nie tak to miało wyglądać. Wszystko idzie w złym kierunku. Kurwa, Tom,
przecież dobrze wiesz, że jak ruszysz jeden cholerny klocek, to cała wieża
runie.
Milczałem wpatrując się z zaciętą
miną w swoje ręce oparte na zagłówku fotela. Bill stał kilka kroków dalej z
podobnym wyrazem twarzy wiercąc we mnie dziurę swoim spojrzeniem. Nie, żeby
mnie to ruszało. W każdym razie, nie miałem cholernego pojęcia, co mu
powiedzieć. A wiedziałem, że nie da mi spokoju, dopóki nie usłyszy
czegokolwiek. Nawet jeżeli miałbym wcisnąć mu kolejną bajeczkę. To byłoby
całkiem dobre rozwiązanie, z tym, że moja kreatywność chyba spierdoliła na
Hawaje, bo mam kompletną pustkę we łbie. Pozostają mi tylko fakty. I
prawdopodobnie histeria Billa.
-
Wiesz, że wyszedłem stamtąd tylko dlatego, że jesteś moim bratem. – Jego
oziębły i stanowczy głos wyrwał mnie z zamyślenia. Uniosłem głowę obdarzając go
swoim kpiącym spojrzeniem. Bill potrafił tylko udawać twardego i władczego, w
głębi zawsze był mięczakiem. I to się nigdy nie zmieni. Nie zmyli mnie swoją
mimiką, czy tonem głosu. Znam go już za długo. Powinien o tym doskonale
wiedzieć i oszczędzić sobie energii na te szopki. – Nie gap się tak na mnie! –
Warknął rozzłoszczony, poruszając się przy tym nazbyt gwałtownie. Niemal
strącił wazon stojący na komodzie. Mógł udawać twardziela, ale jeśli chodzi o
wściekłość, zawsze był w tym dobry. Jak ktoś lub coś doprowadzało go do furii,
to przestawało robić się ciekawie. Temu nie można zaprzeczać. – Dlaczego ją tam
trzymasz? Czy ja dobrze kojarzę, że to jest ta sama dziewczyna…
-
Owszem – przerwałem mu, zanim rozgadałby się na dobre i nie daj Boże jeszcze
zaczął rozczulać nad przeszłością. – Ale to bez znaczenia. Nie o nią w tym
wszystkim chodzi.
-
Nie? – Parsknął. – To z jakiego powodu, do chuja, siedzi zamknięta w zimnej,
ciemnej piwnicy, skoro NIE O NIĄ TU CHODZI?
-
To głębsza sprawa. Czasem w takich sytuacjach trzeba posuwać się do różnych
czynów…
-
Ja pierdolę – zaklął, jednocześnie wtrącając mi się w mój monolog, jaki dla
niego szykowałem. – Będziesz teraz karmił mnie tymi farmazonami? Przestać
pieprzyć, Tom i zacznij mówić konkrety, bo uwierz, nie usatysfakcjonujesz mnie
śmiesznymi ogólnikami. Zapewne jeszcze na koniec chciałbyś dodać, że to dla
mojego dobra.
-
Bo tak jest – skwitowałem bez namysłu. – Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie.
-
Trzeba było myśleć o tym zanim sprowadziłeś do naszego domu zakładnika. Bo jak
mniemam, nim właśnie jest, Camille. –
Oświadczył dobitnie podkreślając jej imię. I zrobił to w taki sposób, że aż coś
mną wstrząsnęło. Przez tą jedną chwilę miałem ochotę roztrzaskać mu ryj. Jest
moim bliźniakiem, oczywiście, że wie, jak trafić w moje czułe punkty. I choć
nie zrobił praktycznie nic, wystarczył sam ton jego głosu.
-
Tak, jest chwilowo zakładnikiem. I ma wiele szczęścia, że trafiła do tego domu.
Skoro już jesteś taki bystry, na pewno domyślasz się, co by było, gdyby zajął
się tym ktoś inny, niż ja.
-
Och, więc jesteś po prostu taki dobroduszny i postanowiłeś wziąć to na swoje
barki? – Zironizował, a ja już wiedziałem, że za chwilę doprowadzi mnie do
maksimum wkurwienia. Naprawdę chciał dzisiaj ode mnie dostać łomot. – Zrobiło
ci się jej żal, co? Twoja była w rękach twoich popieprzonych kumpli, wmieszana
w kolejną popierdoloną sprawę, z którą tak naprawdę sama gówno ma wspólnego? O
taak… Uczucia. Zły, niebezpieczny Tom złamał się pod wizją…
-
Zamknij się – wysyczałem spoglądając na niego z mordem w oczach. Moje dłonie
już same z siebie zaciskały się w pięści i przysięgam, że resztkami sił
powstrzymywałem się, by go nie zaatakować. – Kurwa! Chcę cię chronić, a ty
jeszcze mi dopierdalasz! Nie możesz po prostu się zamknąć, spakować kilka
rzeczy i przeczekać to wszystko na jakiejś wyspie!?
-
Nie mogę – odrzekł sucho. Zaskoczył mnie chyba pierwszy raz od dawna. Zazwyczaj
był pierwszy do ucieczki. Z łatwością odpuszczał i robił, to o co go prosiłem. Nie
rozumiem, dlaczego teraz nagle postanowił wszystko mi utrudniać… - Nie
zamierzam więcej dostosowywać swojego życia pod twoje brudne interesy, Tom. I
wiesz, co? Może, jak w końcu dostanę kulkę w łeb, to ogarniesz swoje życie.
-
Co ty pieprzysz…
-
Ja? – Roześmiał się gorzko. – Spójrz w lustro. O mój Boże, spójrz w lustro! Spójrz
w swoje oczy. Jak długo wytrzymasz nim je rozbijesz gołą dłonią? Ja też
niedługo nie będę potrafił na ciebie patrzeć.
-
Dobrze wiesz, że to wszystko…
-
Nie jest takie proste – dokończył za mnie, gdy mnie nagle, nie wiedzieć czemu,
coś zatkało. Trochę chujowa sytuacja, gdy najbliższa ci osoba, odwraca się od
ciebie. Ma w dupie twoją troskę i swoje własne bezpieczeństwo. Trochę bardziej
chujowe, gdy ocenia cię w taki sposób. Bill. Mój bliźniak. Mógłbym udawać, że
nie boli. Ale bolało. To była jedyna osoba na świecie, która potrafiła mi
jeszcze zadać tego rodzaju ból. Od lat nikomu innemu się to nie udawało. Bo na
nikim innym już mi nie zależało. Nikomu innemu nie ufałem. Ale jakie ma to
teraz znaczenie. Znowu coś się kończy… - To nigdy nie będzie proste i za każdym
razem będziesz powtarzał to samo. Zataczał koło. Wiecznie będziesz brudził łapy
w tym bagnie. A ja zawsze będę… twoim zakładnikiem. Tak. Dokładnie, jak ta
dziewczyna. Tylko na nieco lepszych warunkach. Myślisz, że jak będziesz mnie
chronił, to wszystko załatwi? Gówno, Tom! Gówno! To nigdy nie usprawiedliwi tego,
że to ty jesteś dla mnie zagrożeniem. To wszystko dzieje się przez ciebie. I
nie wiesz, jak cholernie trudno jest mi ciebie nie nienawidzić! – Wyrzucił,
wyraźnie okazując swoje emocje. Nie był już zimny, ani oschły. Był jedną wielką
tykającą bombą uczuć. Oczywiście, że miał rację. To ja stwarzam zagrożenie, za
każdym razem. Wszystko było moją winą. Nie musiałem przyznawać tego na głos.
Wiedziałem to. Od samego początku. Przecież każdego ranka budzę się z
cholernymi wyrzutami sumienia. Ale staram się. Staram się najlepiej, jak można
w tak popapranej sytuacji… Widocznie to przestało mieć znaczenie.
Coś się skończyło.
-
A jeśli to zmienię? – Wydobyłem z siebie ochrypły głos, gdy Bill szykował się
już do opuszczenia salonu. Uniósł na mnie swój wzrok. Miał wypisane na twarzy,
że mi nie wierzy. To było do przewidzenia. Też bym sobie nie uwierzył. – Mogę
coś jeszcze wymyślić… Wszystko może potoczyć się inaczej. Mogę z tym skończyć.
-
Więc powodzenia – rzucił obojętnie i tym razem ostatecznie wyszedł,
pozostawiając mnie samego. Znowu zebrała się we mnie frustracja. Potrzebowałem
cholernego wsparcia. Pieprzonego słowa otuchy! Właśnie tego. Tylko przez
moment. Bo może naprawdę chciałem coś zmienić. Może chciałem wydostać się z
tego bagna i móc w końcu toczyć normalne życie. Dlaczego on akurat teraz
postanowił się ode mnie odwrócić..? Czy naprawdę doszliśmy do granicy? A może
ja już dawno ją przekroczyłem. O tak, Camille. Jestem pewien, że to o nią
chodzi. Gdyby była to jakakolwiek inna dziewczyna, Bill nie zachowałby się w
ten sposób. Nie odszedłby jeszcze. Nie w taki sposób. To ona przelała szalę. Od
początku wiedziałem, że będą z nią problemy. Jestem kretynem. Trzeba było
zostawić ją tym dupkom. Sami załatwiliby sprawę, a ja miałbym mniej roboty.
Pieprzyć to
wszystko.
-
Minęła godzina zanim ogarnąłem się
na tyle, by podnieść tyłek z fotela. W tym czasie siedziałem bezczynnie,
wpatrując się jedynie w okno. Bill zaszył się w swoim pokoju, przypuszczam, że
dziś już nie wrócimy do rozmowy. W piwnicy też cisza, więc Camille raczej nie
kombinowała. Pewnie jest nadal osłabiona. Powinienem dać jej w końcu coś do
jedzenia. Choć może lepiej, by skonała z głodu i nie musiała dłużej
uczestniczyć w tym wszystkim. Ajjj, znowu
to robisz, idioto. Przejmujesz się tymi ludźmi, co nie trzeba. Głupota nie
boli, a powinna.
Sięgnąłem po telefon i wybrałem
numer znajomej knajpy, następnie prosząc o przywiezienie gotowego jedzenia. Sam
chętnie zaspokoję swój głód. Może wtedy zacznę trzeźwiej myśleć, bo póki co,
nic z tego nie wychodzi. Sytuacja stała się jeszcze bardziej chujowa. A co
gorsza, mam naprawdę niewiele czasu, żeby to wszystko ogarnąć i odzyskać
kontrolę.
Jedzenie miało pojawić się dopiero
za jakieś pół godziny, więc zszedłem na dół, żeby sprawdzić, czy mój zakładnik
w ogóle jeszcze żyje. Zapaliłem światło w korytarzu, uświadamiając sobie
jednocześnie, że jak wychodziliśmy z Billem to nie zgasiliśmy go w
pomieszczeniu, w którym przetrzymuję dziewczynę. To chyba musiało być jej za
dobrze przez ostatnie dwie godziny, na pewno to doceni.
Docierając pod odpowiednie drzwi,
otworzyłem zamek i wszedłem do środka. Rozejrzałem się uważnie, bo w pierwszej
chwili w ogóle jej nie zauważyłem, co mnie lekko zaniepokoiło. Na szczęście
jednak nie wyparowała. Schowała się w kącie. Siedziała skulona, lekko drżąc.
Nie wyglądała najlepiej. Wręcz fatalnie, rzekłbym. Płakała. Była cała
rozmazana, jej włosy też znajdowały się już w nieładzie. Nie powinno robić to
na mnie wrażenia, ale dziwnym trafem, zrobiło. Uznajmy, że po prostu lubię, gdy
dziewczyny ładnie wyglądają…? No kurwa, co mnie obchodzi, że sobie ryczała. To
normalne! Jest przecież babą! W dodatku ma przejebane, bo ją porwałem. Ma prawo
beczeć. To jest nawet wskazane. Świadczy o tym, że jest normalna.
Co ja w ogóle pierdolę.
Niewiele brakowało, a sam bym
sobie przyjebał w twarz. Tak, jakby żadne z nas nie jest tutaj zdrowe
psychicznie. Trzeba to przyznać otwarcie.
- Ekhm. – Odchrząknąłem, by
zwrócić na siebie jej uwagę. Jestem dupkiem, twardym facetem, a krępują mnie
łzy kobiety. Nic tylko strzelić sobie w łeb. A ją krępuje to, że je widzę. Gdy
tylko zdała sobie sprawę z mojej obecności, zaczęła wycierać twarz dłońmi. Niestety
nie pozbyła się smug po tuszu do rzęs i nadal wyglądała trochę, jak nocna
zmora. Cóż… Lepiej nie będę jej prawił tego typu „komplementów”. – Jednak się
nie udusiłaś – stwierdziłem błyskotliwie. Bo, jak się tak na mnie gapiła, to
właściwie nie bardzo wiedziałem, po jaką cholerę do niej przyłaziłem i co mam
powiedzieć. Trzeba było więc zagryźć zęby i improwizować. Milczała, więc
musiałem kontynuować, by nie wyszło na jaw, jaki jestem w tym momencie
nieporadny. – Jakbyś się przypadkiem zastanawiała, dlaczego w ogóle cię
ratowałem, to odpowiedź jest prosta. Twoja śmierć za bardzo ułatwiłaby życie
twojemu braciszkowi a utrudniłaby mojemu… zleceniodawcy – dodałem po chwili
namysłu, dochodząc do wniosku, że powinienem to wyjaśnić. Bo jeszcze zdołałaby
pomyśleć, że mi na niej jakkolwiek zależy. A to wszystko miało swoje drugie
dno. Moje każde działanie takie ma.
Tego również nie skomentowała, jedyną
jej reakcją było odwrócenie ode mnie wzroku. Gdzie się podziało jej
wyszczekanie?
- Nie zamierzasz się już więcej
odzywać? – Mruknąłem krzyżując ręce na piersi. Nie będę ukrywał, to trochę
irytujące zachowanie. Jakbym gadał do ściany. Chyba nikt nie lubi być olewany w
taki sposób. – Nowa taktyka, co? – Uniosłem brew, ale w dalszym ciągu nie
uzyskałem żadnej odpowiedzi. Gapiła się w obdrapaną ścianę, cały czas siedząc
skulona. Obejmowała się ramionami, widziałem, jak mocno zaciska palce na swoich
ramionach. Jej paznokcie, aż wbijały się w bladą skórę. Zapewne toczyła ze sobą
walkę. Być może była teraz dużo bardziej sfrustrowana od samego Billa. Z tym,
że ona chowała to do siebie. Czyli… Jak zawsze. A to nigdy nie kończyło się
dobrze. – Camille. – Wypowiedziałem jej imię robiąc krok do przodu. Zamierzałem
powiedzieć o wiele więcej, lecz przerwał mi telefon. Zacisnąłem szczękę widząc
kto dzwoni. Musiałem zignorować to połączenie. Jestem zbyt rozkojarzony
ostatnimi wydarzeniami, rozbity kłótnią z Billem, by rozmawiać ze swoim „szefem”.
Od razu wyczułby, że coś jest nie tak. A w tym biznesie nie ma mowy o
wahaniach, które mi towarzyszą od kilku dobrych godzin i najwyraźniej nie
zamierzają prędko odejść w zapomnienie. Wyciszyłem więc dźwięki całkowicie i
schowałem urządzenie głęboko w kieszeń spodni. To musi poczekać. – Cami… -
Zacząłem ponownie swoją wypowiedź, ale widocznie to zdrobnienie działa na nią
jak płachta na byka, bo od razu poderwała głowę piorunując mnie swoim spojrzeniem.
Te oczy mogłyby zabić. Gdyby tylko się dało. Mimo to, uśmiechnąłem się pod
nosem z satysfakcją. Nie wiedzieć czemu, uwielbiam ją wkurwiać. – Nawet nie
wiesz, jak bardzo wszystko komplikujesz.
Prychnęła, ponownie odwracając
się ode mnie. Tak, ta ściana musiała być dla niej dużo bardziej fascynująca od
mojej mordy. Może ona również nie może już na mnie patrzeć, podobnie, jak mój
brat. Nie żeby coś, ale za chwilę się wkurwię. Akurat teraz musi stroić jakieś
pieprzone fochy! Jestem dla niej za dobry, dlatego ma mnie kompletnie w nosie.
I się nie boi. Kompletnie się nie boi. Nie ja powinienem się nią zajmować. Nie
ja.
Pokonałem ostatnią odległość,
jaka nas dzieliła i przykucnąłem przy niej, by móc chwycić jej podbródek i
zmusić do patrzenia na mnie. Nie było to proste, bo oczywiście musiała się
opierać. Robiła to na własną odpowiedzialność, bo nie zamierzałem się cackać i
z pewnością delikatny nie byłem. W końcu uległa, widocznie mój uścisk na jej
brodzie, zabolał.
- Tak właśnie ma być, jak do
ciebie mówię – rzuciłem ostro, patrząc w jej ciemne oczy. – Powinniśmy ustalić
pewne zasady, nim zabrnie to wszystko za daleko. A ty, dziewczynko, powinnaś
zrozumieć w końcu, że to nie są żarty, a ja nie jestem tutaj twoim
przyjacielem.
- Mam – to – w – dupie – syknęła mi
w twarz, podkreślając każdy wyraz z osobna. A w jej oczach mogłem dostrzec
teraz determinację. Nie wierzyłem własnym uszom. Jakaś zmowa wszechświata, czy
chuj wie co. Najpierw Bill, teraz ta. Świetnie. Może od razu powinienem
wszystkich rozstrzelać, z sobą na końcu.
Najgorsze, że doskonale
wiedziałem, co to oznacza. Nie jestem idiotą, nie liczyłem na to, że będzie ze
mną współpracowała potulna jak baranek. Tyle, że ona nie tylko nie zamierza
współpracować. Jej naprawdę nie zależy. Jej po prostu jest wszystko jedno. Mogę
ją skrzywdzić, mogę ją rzucić na pożarcie wilkom. O to jej właśnie chodzi. W
ten sposób chce coś osiągnąć. Obojętność.
Czy istnieje gorsza taktyka? Gdy człowiek poddaje się całkowicie i nie zależy
już mu na niczym, nawet jest w stanie poświęcić własne życie. Znam to zbyt
dobrze. Robi niemal dokładnie to samo co Bill. Nie wierzę, kurwa, nie wierzę. Wychodzi
na to, że tylko ja odgrywam rolę idioty w tym całym przedstawieniu. Próbuję
chronić ludzi, którzy sami nie zamierzają o to dbać.
- A jak stąd wyjdziesz, podetnę
sobie żyły. I tak skończy się nasza bajka, Panie Porywaczu – dodała po chwili.
Tom K.